Dzień dobry, cześć i czołem. Na wstępie - tak, wiem, jestem niedobra, matka się za mnie wstydzi, na pewno nie dostanę prezentu od Mikołaja oraz muszę mieć tupet, że piszę po takim czasie. Niemniej jednak, owszem, tupet zawsze miałam, bardzo w moim stylu będzie więc powrócić ot tak, teraz, ponieważ why the hell not. Choć bardzo bym chciała, aby było inaczej, niestety, na czas mojej nieobecności nie expiłam bajek jak szalona. Najpierw przyszło mi zakuwać do egzaminów, potem przez tydzień pociłam się w salach egzaminacyjnych, natomiast już po wszystkim, odpoczywałam dobre dwa tygodnie. Uznałam również, że bez najmniejszego przypływu weny, nie ma sensu silić się na recenzje czy chociażby kolejne zestawienia, zresztą sezon wiosenny był tak niemiłosiernie słaby i rozczarowujący pod każdym aspektem, iż do dziś wzdrygam się na samą myśl. Nevertheless, z racji zbliżających się urlopów, nie będę w stanie zrobić letniego półmetku gdy ten też faktycznie nie nastanie, stąd, such a rebel I am, zrobię to teraz. I tak przy okazji, gdy mam już niewątpliwą przyjemność pisać ten przydługawy wstęp, planuję również wziąć zad w troki i skrobnąć recenzje do kilku tytułów (póki co, rozpatruję Hataraki Man, Ben-to, Kaiba, Ghost Hound oraz Sora no Manimani). Już chyba nie jest tajemnicą, że mam tendencję do nadmiernego rozpisywania się, jednakże uprzejmie ostrzegam - z racji wielu oglądanych tytułów oraz mojego powyżej przytoczonego defektu, to może być niezwykle obszerna notka. All right, let's get started.

Akame ga Kill! - niezwykle żem rada, iż mogę zacząć od tego tytułu. Gdzie nie patrzę, tam opluwany jadem. A ja się z tym kompletnie nie zgadzam! Zachwycił mnie już pierwszy odcinek, sielankowy początek przepięknie kontrastował z ostrym plottwiistem pod koniec odcinka. Choć byłam pełna obaw, czy to czasem nie był jednorazowy wypadek przy pracy, a wyręczanie się sytuacyjną groteską stanowiło jedynego asa w rękawie studia, muszę przyznać, że następne epizody naprawdę dobrze budują świat przedstawiony. MC nie jest typowym wymoczkiem bez przyrodzenia, reszta obsady nie wzbudza skrajnych emocji w żadną stronę. Solidna pod względem technicznym, seria naprawdę zasługuje na lepszą opinię. Obawia mnie tylko długość, nie wiem, czy tak prostą oś fabularną można wyciągnąć na dwa coury. Well, we will see.

Aldnoah.Zero - najnowsze dziecko Urobutchera, z niecierpliwością wyczekiwane przeze mnie od miesięcy, pseudonim: Aldona. I'm honestly not gonna lie, pokochałam Aldonę całym moim fangirlowym serduszkiem. Nie musieliśmy czekać na rozwój akcji przez piętnaście odcinków, drodzy państwo, tak właśnie zaczyna się jedno courowe serie, z przytupem, logicznie, ale i wartko, po cóż czekać, zacznijmy Wielką Wojnę Międzyplanetarną od razu. Opening od Kalafiny to klasa sama w sobie, grafika, a szczególnie krajobrazy (zwróciliście uwagę na San Francisco pod koniec pierwszego odcinka? zarzucę screenem jeśli znajdę w razie, gdyby nie), no i soundtrack od pana Sawano Hiroyukiego, tak, to ten sam, co zajmował się OST z Kill la Kill oraz SnK - jedna z lepszych pozycji sezonu, jeśli nie roku.
Let justice be done, though the heavens fall.

Ao Haru Ride - jako osoba znająca mangę (i niecierpiąca jej), zaczęłam serię chyba tylko i wyłącznie z ciekawości, co też zaserwują nam w animacji. I w sumie znalazłam coś, w czym bajka niewątpliwie przeważa nad pierwowzorem - soundtrack oraz akwarelkowe tła. Nie, serio, kompletnie nie przemawiają do mnie puste oczy Futaby a'la spodki, tsunderowany Kou, ptasi móżdżek naszej bohaterki ("koleżanki bezpodstawnie oskarżają mnie o kradzież, but that's ok, jesteśmy przecież koleżankami", "jestem zbyt piękna, muszę się zbrzydzić, bo inaczej laski będą o mnie zazdrosne", "co z tego, że wyglądają jak bliźniaki i mają tak samo na nazwisko, są braćmi, cóż za szok!"). Nah, podziękuję, tak jak w przypadku Sukitte linayo, co za dużo, to niezdrowo, nawet, gdyby zdrapać tę całą lukrową polewę, to i tak byłoby miernie.

Barakamon - okruchy życia sezonu, Naru rulez, to jest absolutnie genialne, uwielbiam, tak, trzy razy tak. Bałam się powtórki z rozrywki po Gin no Saji, wszak tematyka podobna, nietrudno zrobić plagiat, ale Barakamon klimatem o wiele bardziej przywodzi mi na myśl np. Yotsubę. Co prawda, mamy bardziej komedię z okruchami życia, niźli komediowe okruchy, ale humor stoi na tak wysokim poziomie, iż jest to zdecydowanie zaletą.

DRAMAtical Murder
Kolorowi panowie
W szaroburym mieście
Na których czają się Tajemniczej Organizacji członkowie
Ale w końcu wreszcie
Pociąg stanie w rowie.

Dobrych gejporno gier nie adaptuje się w ten sposób. Może lepiej w ogóle ich nie adaptować...

Fate/kaleid liner Prisma Illya 2wei! - pomimo szczerej nienawiści do serii pierwszej, postanowiłam zabrać się za drugi sezon - a nuż będzie lepiej, może humor wróci do poziomu z początkowych odcinków (a nawiązania do uniwersum Fate bywały akurat całkiem zabawne). How foolish my decision was. Przepraszam, lubię loli i lubię yuri, ale wiem już jedno - loli yuri fanserwis to coś obrzydliwego. Ale czego się nie robi dla cennego munny.

Free!: Eternal Summer - *wstaw pisk zafascynowanej fangirl za 3...2...1...!* Hell yes, jakie to jest niemiłosiernie dobre! KyoAni nie postanowiło wprowadzać większych zmian do klimatu serii, za co jestem im dozgonnie wdzięczna. To wciąż ta sama ciepła, zabawna i mocno fanserwiśna opowieść, o bezsutkowych bizonach, namiętnie pluskających się w wodach szkolnych basenów. Takie lato naprawdę mogłoby trwać wiecznie. Udana kontynuacja bardzo udanego tytułu.

Gekkan Shoujo Nozaki-kun - znacie to uczucie, kiedy przeglądacie zapowiedzi na nowy sezon, widzicie adaptację 4komy o wątpliwie inteligentnie brzmiącym opisie, i już wiecie, że będzie hit? No właśnie, ja też nie. Stąd moje bezgraniczne (i bardzo pozytywne!) zaskoczenie, gdy włączywszy pierwszy odcinek, otrzymałam iście przezabawną historyjkę dwójki przesympatycznych bohaterów. Mówię poważnie, to anime jest dla mnie jedną z perełek sezonu - zasługuje na gigantyczne uznanie chociażby za nietypowe przedstawienie pozornie typowych typów postaci. Mamy więc mruka-autora mangi shoujo o niebywałej wyobraźni, Bohaterkę-Taką-Jak-Ty o sporym samozaparciu i dużej odwadze, szkolnego idola-przystojniaka, będącego w istocie nieśmiałym gościem, butnego "księcia" w spódnicy czy chłopczycę o ostrym języku i kompletnym braku taktu. Choć niestety, pewnie niewielu się ze mną zgodzi - to właśnie Gekkan Shoujo, a nie Ao Haru Ride, jest romansowym hitem tego lata.

Glasslip - P.A Works y u do dis. Ja wiem, oni nie zawsze robią dobry stuff, ale przenoszenie się w czasie za pomocą wisiorka (?) to już jakiś żart. Nawet przepiękne tła nie ratują tego koszmarka. Nie pamiętam, kiedy tak mocno nie rozumiałam motywów absolutnie każdego z bohaterów. Ich zachowania są tak irracjonalne, że to już nie mieści mi się w głowie. Okrutne rozczarowanie.

Himegoto - nienienie, dlaczego, why was I so stupid to watch this...
O rany boskie, kolejna bajka, której zamysłu po prostu nie rozumiem. Ni ładnych dziewczynek, ni ładnych chłopców. Do kogo to więc targetowane?

Jinsei - dwa odcinki za mną i choć widzę, że wyemitowali już trzeci, ja chyba podziękuję. Seria kompletnie nijaka pod każdym względem, już chyba wolę skrajności w "złą stronę". Z seansu pamiętam parę cycków w liczbie jeden oraz bohaterkę niebezpiecznie przypominającą mi Chii. Czy to miała być komedia? Romans może? We shall find out one day.

Kuroshitsuji: Book of Circus - tak. Wbrew temu, co zarzekłam w notce wstępnej, lubię Kurosza. No, dla precyzji, naprawdę przyjemnie czyta mi się mangę. Szczyt szczęścia osiągnęłam więc, gdy dowiedziałam się, iż postanowiono zekranizować najlepszy jej arc. Potem był czas na lekkie wątpliwości, wszak popełniono już dwie, delikatnie mówiąc, niespecjalnie udane adaptacje, wolałam uniknąć kolejnego rozczarowania, rozważałam nawet nieoglądanie, póki nie zostaną wyemitowane wszystkie odcinki. Pierwszy epizod, choć fillerowy, wypadł wspaniale, esencja tej serii, trochę sebastianowego fanserwisu, trochę mhroku, trochę gagów, mnóstwo pięknej animacji. Fortunately, odcinki z cyrkiem to kropka w kropkę historia z mangi, doprawiona cudną kolorystyką i wyborną muzyką, flety, skrzypce, dzwoneczki, bajka. Zapowiada się najlepsze anime z uniwersum, co niezwykle mnie cieszy.

Love Stage!! - #TypoweYaoi for you.
Ultramęski seme, z początku nieakceptujący swojej orientacji? Jest.
Dziewczęcy do granic możliwości uke, podający się za ostoję męstwa? Obecny.
Pierwszy pocałunek, który sprawia, że bohaterowie po raz pierwszy podają w wątpliwość swój heteroseksualizm? Zaliczone.
#yaoichins and #yaoihands? Yup!
Oh well, ja tam się bawię przednio.

Psycho-Pass New Edition - remake nie tak starego, acz zdecydowanie bardzo dobrego Psycho-Passa, wzbogacony o dosłownie kilka dodatkowych scen na początku każdego odcinka. Przyjemnie odświeżyć sobie całą historię przed drugą serią, zapowiedzianą na jesień.

Rail Wars! - nirwana dla otaku pociągów, but not for me. Ani to zabawne, ani ciekawe fabularnie, właściwie opening jest lepszy od całego show.

Re:_Hamatora - więcej Hamatory, więcej tajemniczych zgonów (albo i nie!). Niczym w Anotherze, już nie wiadomo, kto żyje, a kto nie, mam dziwne wrażenie, że na to pytanie nie umieją sobie odpowiedzieć nawet twórcy. Nieznacznie lepsze graficznie, dalej mocno ssie pod względem fabularnym czy chociażby character developmentu.

Shounen Hollywood: Holly Stage for 49 - umpf, "nie tak złe, jak wszyscy sądzili, że będzie" ale dalej "niewyróżniające się kompletnie niczym". Mogę zaliczyć na plus minimalny realizm, seria dość dobrze podejmuje temat światku japońskich idoli, jednak strona audiowizualna oraz niezwykle drażniący bohaterowie strasznie mnie bolą. Zabrałam się za seans z zamiarem pośmiania się z naiwności serii, póki co, przysypiam z nudów. Już chyba wolałabym gniota again.

Space Dandy 2nd Season - Space Dandy is about a dandy in a space. Kolejne historie z udziałem Kosmicznego Dandysa, którego, nawiasem mówiąc, uwielbiam. Całości dalej przygrywa wyborna muzyka dzieła samej Yoko Kano. Zdecydowanie nie dla oczekujących kolejnego Bebopa, to kompletnie różne serie, które łączy jedynie autor i tematyka podróży. Dandy oglądany z takim podejściem, bynajmniej nie przyniesie rozczarowania.

Sword Art Online II - ojezu SAO 2, omg, asuna, koryto, imouto, upside down silica, sinon, duże spluwy, duże traumy, nah. Moje brwi dalej nie opadły po obejrzeniu odcinka z historią Shino. Oh well, przynajmniej soundtrack trzyma poziom.

Tokyo ESP - wyemitowano już trzy odcinki, jednakże mi dane było obejrzeć jedynie pierwszy, toteż pozwolę się wstrzymać z opinią, rzucając tylko iż byłam po nim raczej pozytywnie nastawiona.

Tokyo Ghoul - "ALE TAK NIE BYŁO W MANDZE" hurr durr, a co nas to obchodzi, skoro bajka jest świetna? Odstępstwa od oryginału czasem wychodzą na dobre, deal with this guys. Studio Pierrot podjęło to wyzwanie, za co jestem wdzięczna, bo efekt wyszedł cokolwiek zadowalający. Produkt dopracowany pod każdym względem, wciągający, logiczny, bardzo staranny graficznie i świetnie udźwiękowiony, zachowujący wstęp i rozwinięcie, nie wiem, jak będzie z zakończeniem i to właściwie moja jedyna obawa względem serii. Póki co, kolejna perełka sezonu.

Yama no Susume: Second Season - cute girls, climbing cute mountains: wydanie drugie. Odprężające, acz niespecjalnie odkrywcze. Tylko dla fanów serii pierwszej.

Zankyou no Terror - i na sam koniec, last but definitely not least, mój osobisty faworyt do zajęcia zaszczytnego miejsca na podium tego lata. Dojrzały, poważny i inteligentny kryminał, swoiste połączenie Death Note oraz Prophecy, niebędące na szczęście plagiatem żadnego z nich. Nie mogę się przestać napawać cudowną grafiką. Gdy już piałam z zachwytu słuchając openingu, nadszedł czas na ending, a po mojej twarzy niemal płynęły łzy wzruszenia, nie jestem w stanie przyjąć tyle epickości jednocześnie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak zaintrygowała mnie jakaś sezonówka - cóż jednak dziwnego, skoro zajmuje się nią mistrzowski duet, Shinchiro Watanabe i Yoko Kano. Tak, dołączam się grona fanów. Definitywnie.

A teraz tylko czekamy na Hanamonogatari z Kanbaru i jej wielkie...przygody.
Następny PostNowsze posty Poprzedni postStarsze posty Strona główna