O kwiatach, gwiazdach, ping pongu i wątpliwie prawdziwej miłości słów kilka.

Podczas mojej wizyty na rodzimej ziemi, przechodziwszy się po moim ulubionym empiku, jedna z ekspedientek, targając ze sobą gigantyczny wózek, przypominający nieco regał na kółkach, dołożyła do mangowej półeczki kilka tomów nowości z serii jednotomówek Waneko - z racji przypływu gotówki i planowanych wczasów, postanowiłam zakupić oraz zobaczyć, co kryje się za enigmatycznie brzmiącym tytułem - Kwiat i Gwiazda (org. Hana to Hoshi) autorstwa Kario Suzukin. Szanowni państwo, zapraszam na pierwszą recenzję mongolskiej kolorowanki, połączoną z opinią o polskim wydaniu tejże, mojego blogaska.

Hanai Sawako, nasza standardowa, niczym niewyróżniająca się protagonistka, rozpoczyna właśnie naukę w pierwszej klasie liceum Tsubomi. Już podczas inauguracji rozpoczęcia roku szkolnego, natyka się na rywalkę z dawnych lat, Hoshino Shiori, przez którą niegdyś była regularnie miażdżona w meczach ping ponga. Obie zrezygnowały z uprawiania sportu, jednak Hanai nie zamierza dać za wygraną i postanawia się odegrać na Hoshino za liczne upokorzenia z jej strony. Scenariusz, to znaczy, los sprawia, iż ich drogi jeszcze niejednokrotnie będą miały się okazję skrzyżować. Brzmi okrutnie schematycznie i prostolinijnie? Cóż, tak też w istocie jest.

Wygłupiłabym się twierdząc, iż moim największym zarzutem wobec tej mangi jest słabo rozbudowana linia fabularna, wszak nikt nie spodziewałby się wielowątkowości na miarę Rewolucjonistki Uteny po dwutomowym, utrzymanym w klimacie okruchów życia, shoujo-ai. O fabule jednak nie sposób jest powiedzieć wiele, bez niepotrzebnego rzucania spoilerem. Ot, dziewczęta zaczynają naukę w jednej klasie, gołym okiem można zauważyć, iż Hoshino widzi w Hanai więcej, niż koleżankę ze szkolnej ławy, gdzieś w tle przewija się rywal (skądinąd, niewnoszący do historii absolutnie nic) oraz rywalka, pomagająca nam zrozumieć Shiori w umiarkowanym stopniu, rozegrane zostają dwa mecze w ping ponga, występuje nawet pocałunek, na cóż jednak to wszystko, skoro wyszedł ni pies, ni wydra? Z nienaturalnym rozwojem relacji pomiędzy bohaterkami, bowiem Hoshino darzy swoją koleżankę głębokim uczuciem, na dobrą sprawę, jeszcze zanim ją poznaje, a ta druga nie potrzebuje długo czasu, by je odwzajemnić (przed czego przyznaniem broni się rękami i nogami), nie stanowi dobrego romansu damsko-damskiego, kilka wspominek o ping pongu nie czyni z niej również sportówki. Zachichotawszy może trzy razy, nie umiem też zaliczyć jej do udanej komedii. Sztampa goni sztampę, schemat pogania schemat - historia miewa sympatycznie momenty, jednakże braki przeważają.

Równie nieciekawie prezentują się bohaterki (bo "bohaterowie" to za dużo powiedziane). Hanai, bystra jak woda w klozecie, to kolejna, nijaka główna bohaterka, zupełnie niezauważająca oczywistych zalotów swojej dawnej rywalki. Dużo gorzej prezentuje się natomiast Hoshino, której zachowania nie byłam w stanie zrozumieć przez większość poświęconego jej miejsca na kartach tomów. Najwięcej, co umiem o niej bez wahania napisać, to "irracjonalnie i bezsprzecznie zakochana w Sawako" oraz "nieco danderowata". Oprócz głównej parki, poznajemy przyjaciółkę z dzieciństwa Shiori, Funami Chikę, wspomnianą już rywalkę, mocno zdesperowaną w celu zwrócenia na siebie uwagi ukochanej, zaborczą i często zazdrosną o relacje bohaterek, ukrywającą się pod nieschodzącym z jej twarzy uśmiechem oraz Ogawę, chłopaka z klasy głównych, który pewnego razu wyznaje Hanai uczucia i tyle go w sumie widzieliśmy.

Czy łaskawsza będę przy ocenie grafiki? Uwierzcie mi, chciałabym, choć i tutaj jestem zmuszona rzucić tradycyjnym "lol, nope". Hana to Hoshi, będąca debiutem autorki, nie prezentuje się pod tym względem najgorzej, aczkolwiek dawno nie miałam niewątpliwej nieprzyjemności spotkać się z bohaterką tak szkaradną, jak Hoshino. Lepiej wypada natomiast Hanai, Funami byłabym w stanie nazwać nawet ładną. Tła straszą pustkami, postacie, jak to w szkole, widujemy zawsze w tych samych mundurkach, widać jednak staranność w rysowaniu poszczególnych kadrach, te oddalone nie straszą dziwnymi deformacjami.

A jak więc prezentuje się rodzime wydanie? Panie i panowie, cud właśnie nastał, na chwilę przestanę być uszczypliwa jak polskie mohery. Otóż, muszę przyznać, cokolwiek nieźle. Może i znowu następuje kompletnie niepotrzebna numeracja stron, występująca zaledwie na kilku, kadry bywają zdeczka wycięte, a drukowi zdarza się okazjonalnie prześwitywać, ale porównując oryginalne i polskie tomy, muszę szczerze pochwalić Waneko za schludną obwolutkę, klasycznie przedstawiającą tytuł w prawym, dolnym rogu i jeszcze prostszy, a w swojej klasie niezwykle udany grzbiecik, śnieżnobiały papier, dwie, śliczne kolorowe strony, zawierające spisy treści, w tym jedną separującą tom pierwszy od drugiego oraz raczej udane tłumaczenie. Za te wszystkie dobroci, wydawnictwo życzy sobie jedyne 24,99 zł, co jest bardzo przystępną ceną za 292 strony porządnego wydania.

Cóż nam jednak po tym, skoro zawartość ewidentnie nie utrzymuje poziomu polskiego wydania? Zdesperowani fani shoujo-ai będą prawdopodobnie ukontentowani - mnie, nawet jako wielbicielki gatunku, historia raczej nie kupiła.

Bohaterowie (bohaterki?) - 3/10
Fabuła - 4/10
Grafika - 5/10
Polskie wydanie - 8/10
Całokształt - 4/10
Następny PostNowszy post Poprzedni postStarszy post Strona główna

1 komentarz:

  1. Ten tytuł miał trafić do mojego koszyka przy następnych zakupach, ale dzięki Tobie już wiem, że na pewno nie będzie zajmował mi miejsca na mangowej półeczce. Co za okropne tła, a raczej ich brak, ghłe D:

    OdpowiedzUsuń