Requiem dla logiki - recenzja Gokukoku no Brynhildr.

W życiu każdego fana chińskich bajek i mongolskich kolorowanek przychodzi dzień, kiedy zupełnie niespodziewanie, znikąd i tak po prostu, ujawnia się przed nimi tytuł specjalny. Seria na tyle wyjątkowa, by spędzała nam sen z powiek, nie dawała wytrwać w oczekiwaniu na kolejny odcinek. Sezon wiosenny 2014 przyniósł ze sobą jedną z omawianych pozycji - anime pod każdym względem unikatowe i zasługujące na podziw. Pozwolę sobie przedstawić Gokukoku no Brynhildr.

Wszystko zaczęło się ...kiedyś. Pełen młodzieńczego optymizmu, nasz ówcześnie...ówcześnie...tej tajemnicy nigdy nam nie wyjawiono, ale ówcześnie kilkuletni protagonista, Murakami Ryouta i jego koleżanka, pseudonim: Kuroneko, cieszyli się upragnionym wolnym. Ich sielanka nie trwała jednak długo, bowiem pewnego tragicznego dnia, Kuroneko, szczerze wierząca w kosmitów, postanowiła udowodnić koledze ich istnienie. Choć kreowany na ponadprzeciętnie inteligentnego, nie zważając na późną porę, Ryouta nie wahał się długo z podjęciem decyzji o jej towarzyszeniu. Mimo, iż na początku wszystko szło jak po maśle, plan spalił na panewce, dziewczynka spadła z klifu, poniosła śmierć na miejscu, a zszokowany Murakami dowiedział się o tym dopiero po kilku dniach rekonwalescencji w szpitalu, co oczywiście na zawsze zmieniło jego światopogląd i sprawiło, iż chłopiec zamknął się w sobie. Cicho, przecież nie spoileruję. To tylko retrospekcja z pierwszego odcinka. W każdym razie, życie toczyło się dalej. Właściwa akcja serialu rozpoczyna się w momencie, gdy główny bohater znudzony obserwuje otoczenie za oknem podczas lekcji, a do klasy wchodzi nowa uczennica, Kuroha Neko (zbieżność osób, nazwisk i miejsc jest przypadkowa), której aparycja do złudzenia przypomina przyjaciółkę z dziecięcych lat Murakamiego. "To przecież niemożliwe, wszakże Kuroneko wącha kwiaty od spodu!" wykrzykuje zdezorientowany chłopak, jednak postanawia przezornie utwierdzić się w swoim przekonaniu, poprzez zmacanie Kurohowej pachy. Nie znajduje pieprzyków, które cechowały jego koleżankę, za to dość słusznie obrywa w palnik, po czym opuszcza salę i zaszywa się w szkolnym obserwatorium. Oczywiście, drogi tej dwójki skrzyżują się jeszcze niejednokrotnie, a w sumie już po zakończeniu zajęć, gdy Neko postanawia poobserwować gwiazdy i przy okazji ostrzec Ryoutę o czyhającym na niego niebezpieczeństwie. Jakiś czas później, niemal ginie on przygnieciony głazem, co poprzedza seria wydarzeń utwierdzająca nas w przekonaniu, iż Kuroha to kompletna idiotka i definitywnie użyła swoich wdzięków aby dostać się do ekskluzywnej placówki, za jaką podaje się ich szkoła. Ale wracając do umierania. Niestet- Na całe szczęście, z odsieczą w ostatnim momencie przybywa Neko, chcąc nie chcąc, wyjawiając Murakamiemu prawdę o swojej tożsamości - jest zbiegłą z Tajemnego Laboratorium wiedźmą -, aczkolwiek teraz, czyli zaraz po tym, jak uratowała jego życie, musi go zabić, bowiem istnieją ku temu Powody, które i tak nie zaprzątały głowy naszego bohatera, wgapiającego się w pachę swojej zbawczyni. Koniec końców, nikt nie ginie, ale to dopiero pierwszy odcinek!

Fabuła jakoś się toczy...wlecze...a czasem nawet pełza. Mamy Złą Organizację poszukującą zbiegłych wiedźm, są i jej Źli Członkowie, główny bohater odczuwa przesadny pociąg do szerzenia Dobra i Moralności, bezinteresownie pomagając cokolwiek podejrzanie prezentującym się dziewczętom (ale za to jak pięknie obdarzonym przez naturę!), cenzura wkrada się w większość krwawych scen, wszystko to polane bardzo obfitą porcją Dramatu, Tragizmu, Nieuchronnego Przeznaczenia oraz zwyczajnego patosu. Przez trzynaście odcinków toczy się banalnie prostym schematem - bohaterowie się spotykają -> bohaterowie postanawiają się przeciwstawić -> dochodzi do starcia. Każdy odcinek prezentuje najprostsze możliwe rozwiązania, trzeba być albo zupełnym świeżakiem w chińskich bajkach, albo kompletnym idiotą, żeby nie przewidzieć, co się za chwilę wydarzy, a osoby z doświadczeniem po innej (nie)sławnej pracy autora serii, Elfen Lied, będą w stanie zawyrokować, co się może stać za kilka odcinków, bez większych problemów. Ale spokojnie, przecież istnieją serie dość schematyczne, jednak wciąż sympatyczne i przyjemne w odbiorze. Czy Gokukoku no Brynhildr zalicza się do ich grona? Bynajmniej! Głupota bohaterów i scenariusza z czasem przestaje być już nawet zabawna, a zaczyna drażnić. Skoro laboratorium jest tak doskonale monitorowane, jakim cudem grupka wątpliwie bystrych dziewcząt z łatwością je opuszcza? Jak weszły w posiadanie pigułek podtrzymujących je przy życiu, nielogicznym byłoby rozdawać je wiedźmom w dużych ilościach, na przykład przy okazji ucieczki właśnie. Z jakiej racji w obrożach, które każda wiedźma ma wczepione w kark, nie zamontowano żadnych lokalizatorów? Czemu na poszukiwania wysłano tak niekompetentnych i nieskutecznych ludzi, w tym inne wiedźmy, które dokonywały również masowych mordów (których nikt oczywiście nie zauważył)? I najważniejsze ze wszystkich pytań - jakim cudem, do jasnej ciasnej, magiczne pudełko, przez które ze światem porozumiewa się sparaliżowana Kana, potrafi szeptać?!

Absurdy można mnożyć i mnożyć. Ślepa fascynacja pachą Kurohy, popycha Murakamiego do niebezpiecznego angażowania się w pomoc wiedźmom. Sam bohater reprezentuje sobą kompletne zero, jest wypruty z jakichkolwiek ludzkich odruchów (wyłączając fakt, iż od jakiejś połowy, nieustannie płacze), na każdym kroku bezmyślnie ryzykuje własnym życiem, kurczowo czepiając się na poczekaniu wymyślonych teorii i planów bez podparcia, wygłasza heroiczne przemowy, które oczywiście od razu topią serca nawet najzagorzalszych wrogów. Równie nijaką bohaterką jest Kuroha, typowa protagonistka tego rodzaju serii, wyidealizowana do granic możliwości. Kolejna z ekipy to Tachibana Kana, wspomniana już goth loli na wózku inwalidzkim, ukrywająca jakąś supermoc (którą zaprezentowała widzom w ostatnim odcinku), oprócz tego, nieznośna tsundere. Wspomniałam już, że wszystkie dziewczęta podkochują się w Murakamim? Chyba nie musiałam, to wydaje się oczywiste. Następnie mamy Schlierenzauer Kazumi, genialną hackerkę z niemożliwym do wymówienia nazwiskiem i przerażającą chęcią oddania swojego dziewictwa Ryoucie. Początkową ekipę zamyka Takatori Kotori, nic innego, jak cycat- pocieszny element fanserwisu. Zero naturalności, zero character developmentu, bohaterowie poświęcają się dla kompletnie nieznajomych osób i giną w heroiczny sposób, nie da się polubić żadnego z nich - kompletne nill. Aha, zapomniałam o przedstawionej w ostatnich kilku odcinkach Nanami, bez wahania pokazującej biust swojemu współpracownikowi, która następnie przewala zarobione w ten sposób pieniądze na cukierki. Taka tam próbka wybornego humoru Brynhildra.

Zdecydowanie najmocniejszą, i jednocześnie jedyną zaletą tej serii, jest oprawa graficzna. Jak bardzo by nie być krytycznym przez pryzmat całej reszty, projekty postaci są niezwykle schludne, nie dochodzi do deformacji na dalszych planach, pomieszczenia faktycznie wyglądają na używane, a tła nie straszą pustką. Fajerwerków jednak nie ma, a budżet postanowiono wykorzystać na dwa openingi. O ile pierwszy brzmiał intrygująco, screamo rozpoczynające drugi zwyczajnie mnie odrzuca. Reszta soundtracku to mieszanina elektryki, techno, metalu i rocka, czasem nawet fortepianu. Sama w sobie poprawna, ale pompatyczne battle ost, jak chociażby Tactics, skądinąd całkiem udane, brzmiało niezwykle karykaturalnie w połączeniu z żałosną akcją na ekranie.

Wykorzystywanie najwięcej jak to tylko możliwe scen do fanserwisowych ujęć, zupełnie płaski i czasem wręcz niesmaczny humor-ecchi, a do tego patos, krew i poświęcenie w imię przyjaźni na pewno nie stanowi receptury na sukces. Wypisawszy istny referat, nie jestem w stanie znaleźć w Gokukoku no Brynhildr ani jednej sceny oraz ani jednego bohatera, które uznałabym w jakikolwiek sposób za interesujące. Mimo wszystko, tylko tutaj magiczne pudełka szepczą, skąpo ubrane zakonnice z wielkimi spluwami szukają wiedźm, licealiści bez problemu wkradają się do pilnie strzeżonego przed światem zewnętrznym laboratorium, przecięcie w pół nie jest śmiertelną "dolegliwością", ludzie nie poznają w tylko nieznacznie zdeformowanych zwłokach człowieka, a czarne dziury pochłaniają wspomnienia. Z popcornem, colą i notesem na złote myśli bohaterów - idealny odmóżdżacz. Miłośnikom mrocznych i inteligentnych intryg polecam każdy inny tytuł, ale od Brynhildy trzymać się z daleka.

Bohaterowie - 0/10
Fabuła - 1/10
Grafika - 7/10
Muzyka - 5/10
Całokształt - 2/10 (za enjoyment niezwykły)
Następny PostNowszy post Poprzedni postStarszy post Strona główna

0 komentarze:

Prześlij komentarz