Top 10 - rom-com

Po powrocie z cokolwiek udanych wakacji, wracam na blogaska z entuzjazmem nieco większym, niż przy ponownym zetknięciu z szarą rzeczywistością. Już od jakiegoś czasu planowałam skonstruować grafik dla usprawnienia publikacji notek (deadline ciążący nad głową potrafi zmotywować mnie do zabrania się za klawiaturę) oraz wprowadzić nową ich formę - zestawienie najlepszych dziesięciu (w mojej subiektywnej opinii, zaznaczam, mojej własnej opinii, która może różnić się od zdania Czytelnika, co nie znaczy, że w jakikolwiek sposób staram się ubliżyć czy znieważyć tytuły niewymienione - nie widziałam absolutnie wszystkiego, ale i niekoniecznie dzielimy gusta, po prostu respektujmy wzajemną opinię) seriom, czy to w gatunku, czy w roku, czy w jakikolwiek inny sposób powiązanych ze sobą serii. Na dole postu przedstawiam wstępną wersję i pierwsze top 10; zdecydowałam się zacząć od połączenia romansu i komedii, czyli mojego czarnego konia, wszak właśnie w tych klimatach jestem najbardziej rozeznana.  Chciałabym również dodać iż miejsca nie mają zbyt głębokiego znaczenia, od siebie polecam wszystkie wymienione serie i z bólem serca szeregowałam je w jakiejś kolejności. Nie przedłużając, just enjoy it.

1. Toradora! - "Shoujo dekady", "mesjasz gatunku", "najlepszy rom-com wszech czasów" to jedne z licznych epitetów, które można usłyszeć na temat Toradory. Stawiana na piedestale przez wielu, znajduje się na nim również na mojej liście. Czyżby moja dusza hipstera mnie zawodziła? Niestety, a może właśnie stety, Tora to jeden z chlubnych wyjątków bajek, które faktycznie są tak wyborne, "jak wszyscy mówią". Mogłabym pisać poematy o mojej miłości do Ryuujiego, protagonisty, rozpływać się nad fantastycznym korzystaniem z utartych schematów, dalej tworząc niezwykle udaną i nieprzewidywalną serię, chwalić dobrze przemyślane i storyline, ogromny chara development, czy chociażby tak po plebejsku pochwalić śliczne openingi, jednak powiem tylko tyle - absolutny must watch dla każdego fana gatunku, jeśli nie miłośnika chińskich bajek w ogóle.


2. Nodame Cantabile - Choć długo wahałam się nad dwoma pierwszymi miejscami, drugą, acz wcale nie odstępującą mocno od pierwszej, pozycję, przyznaję dla odmiany joseiowi. Nodame Cantabile jest przeuroczą opowieścią, pełną ciepła i humoru, obierającą za miejsce akcji szkołę muzyczną, a za protagonistów - roztrzepaną Megumi (tytułowa Nodame, od Noda Megumi) i wybranka jej serca (z początku nijak niepodzielającego tego uczucia), Chiaki Shinchiego. Dwa słowa - muzyka klasyczna. Wszystkie trzy sezony obfitują w zachwycające kawałki fortepianowe, skrzypcowe, oraz grane przez całą operę, często będące kompozycjami od znamienitych kompozytorów, jak Chopin, Beethoven, Brahms czy Bach. Bliska ideałowi perełka, zdecydowanie zasługująca na dużo większy rozgłos.


3. Chobits - Cofając się do lat 90 i jeszcze raz, targetowej widowni - shoujo. Co prawda manga nakładem JPFu została wydana nawet w naszej Cebulandii, myślę jednak, że Chobits nie cieszy się specjalnym zainteresowaniem, co jest mi kompletnie niezrozumiałe. Przy tak znamienitym humorze, niezwykle uroczym i niewinnym wątku romantycznym oraz sporej ilości pytań z rodzaju "ile z człowieka kryje się w maszynie, a ile bezlitosnej maszyny...w człowieku", nie powinno przeszkadzać nawet delikatne ecchi - nic ponad "normę", ot kilka dyskretnych ujęć na piersi Chii czy nielicznych pantyshotów tejże bohaterki, okazjonalne, "majtkowe żarty". Pokuszę się o stwierdzenie, że dla niektórych będzie to wręcz stanowiło atut. W każdym razie - czy to ze zdrowego rozsądku, czy może raczej głębokiej, subiektywnej sympatii oraz sentymentu, Chobits zamyka podium i jak w powyższych przypadkach, zdecydowanie polecam.


4. Ouran High School Host Club - mainstream znowu, hipster we mnie krzyczy i błaga o powrót do zmysłów, jednakże Ouran jest po prostu zbyt dobry, by zostać pominięty tudzież zepchnięty w głąb mojej listy. Panie, panowie i cała reszta, oto reverse harem, w którym główna bohaterka umie tupnąć nogą, a otaczający ją bishouneni naprawdę posiadają jakąś osobowość i mają w życiu inne problemy, aniżeli nieodwzajemnione uczucia heroiny. Dobre wyważenie pomiędzy romansem, a skądinąd naprawdę udaną komedią, zapewnia Ouranowi miejsce tuż po podium - po zakończeniu niezwykle udanej serii, polecam również sięgnąć po bodaj jeszcze lepszy, mangowy pierwowzór, wydany na naszej ziemi w całości przez JPF.


5. Suzumiya Haruhi no Yuutsu - Przez Haruiistów prawdopodobnie zostanę zjedzona za tak "niską" pozycję w rankingu, znajdą się i pewnie tacy (...mam nadzieję, że jednak nie), którzy wizerunki członków Brygady SOS widzą po raz pierwszy. Spiesząc z wyjaśnieniem - gdyby wyciąć przedrostek "romance", Haruhi plasowałaby się nawet na podium. Choć serii zdecydowanie nie można odmówić genialnego humoru, bohaterom, szczególnie niezastąpionemu Kyonowi, Itsukiemu czy samej protagonistce, wielkiej charyzmy, pod względem romansowym wypada dość baldo w porównaniu do konkurentów, co nie znaczy jednak, że taki wątek jest kompletnie nieobecny tudzież nieudany. Niemniej jednak, splendor i chwała, w jakiej pławi się uniwersum Haruhi, są kompletnie zasłużone (co tyczy się szczególnie perfekcyjnej kinówki), stąd wszyscy nieobeznani powinni natychmiast naprawić swój błąd i już w tym momencie ściągać pierwszy sezon.

6. Kamisama Hajimemashita - Najnowsza pozycja z listy, która szturmem wdarła się do moich skrytych ulubieńców zaledwie dwa lata temu. Panie i panowie - mamy pełnokrwiste shoujo z bohaterką poskalaną rozumem i biszem, którego cechuje coś oprócz ładnej buzi! Krótkie, zdecydowanie za krótkie, herbacianej opatrzności dzięki za zapowiedź drugiego sezonu, trzynaście odcinków to świetnie poprowadzony wątek romantyczny, garść świetnych gagów i szczypta poruszenia.  Oprócz liczby odcinków, jestem w stanie pokręcić nosem jeszcze tylko na stronę graficzną, która niekoniecznie przypadła mi do gustu (nie umiem nazwać się fanką anorektycznych kończyn czy oczu niczym spodki). Mam szczerą nadzieję, że kontynuacja mnie nie zawiedzie i dowiemy się jeszcze więcej o związku Tomoe z Nanmi oraz ich backstories. Kamisama nokautem wygrywa z dwoma shoujo wychodzącymi w tym samym sezonie, Tonari no Kaibutsu-kun oraz Sukitte linayo, które, nie wiedzieć czemu, zdają się cieszyć o wiele bardziej pochlebną opinią.

7. Seto no Hanayome - Heroicznie wypowiedzi, wielkie zapewnienia, przy akompaniamencie kwiatów wiśni, sparklujący ochroniarz w okularach przeciwsłonecznych czy do bólu przeciętny protagonista, raczej fartem, niż ze zdrowego rozsądku, zaręczający się z syrenią pięknością, żoną idealną... Czy to aby nie brzmi jak schemat na schemacie, popędzany schematem? A właśnie! Seto no Hanayome chwyta najpodlejszą ze sztampy i parodiuje ją w każdym calu. Przesadnie pompatyczne sceny, bohaterowie pozornie przewidywalni i odrysowani ze starych szablonów, wszystko to wyciągnięte do granic możliwości, ocierając się o absurd.  Po raz kolejny, jako fanka romansu faktycznie znajdującego się w romansie, muszę pokręcić nosem na ten właśnie wątek. Moim drugim zarzutem jest długość, dwa coury, jak na komedię, to czasem już za długo, a "Nagasumi-san!" słyszane średnio czterdzieści dwa razy na odcinek, zaczyna doskwierać po jakichś piętnastu. Nie mogę być jednak krytyczna w stosunku do całej reszty - swoją rolę Seto no Hanayome spełnia znakomicie i zdecydowanie zasługuje na uwagę; salwy dzikiego śmiechu gwarantowane.

8. Kareshi Kanojo no Jijou - Niemal legendarne shoujo od Gainaxu, o dziwo, niewyróżniające się od innych przedstawicieli gatunku niczym, prócz dość eksperymentalnej strony graficznej oraz na całe szczęście - niesztampowością. Jedną z największych zalet KaneKano jest nieprzeciąganie statusu quo w nieskończoność, bohaterowie schodzą się dość szybko i równie prędko w ich związku rozpoczynają się schody. Nie zaserwowano nam jednak typowej, przesadzonej dramy, zakochanych małolatów, ich problemy są raczej codzienne i adekwatne do wieku. Mamy jednak do czynienia z rom-comem, pojawia się więcej i humor, którego trochę ubywa pod koniec, bowiem ustępuje kilku poważniejszym wątkom, gagi bardzo często odnoszą się do dwulicowości głównej parki. Fetyszyści moeblobów z ubiegłych lat mogą zostać odstraszeni lekko archaiczną już grafiką, wszak serii bliżej do dwudziestki, niźli dziesiątki, choć może to i dobrze, osoba oceniająca serię tylko i wyłącznie przez pryzmat grafiki, najprawdopodobniej i tak cierpi na raka gustu. Naturalnie, polecam.

9. School Rumble - uczuciowy galimatias grupki skrajnie różnych osobowości, a to wszystko obficie polane absurdalnym humorem i niespodziewanymi plottwistami. Choć kontynuacje nie trzymają poziomu tak wysokiego, jak sezon pierwszy, School Rumble dalej jest jedną z najlepszych komedii romantycznych, jakie przyszło mi obejrzeć, co w ogromnej mierze zawdzięcza humorowi oraz przesympatycznym, acz często zachowującym się jak małe dzieci, bohaterom (piję tu szczególnie do "najgłówniejszej" trójcy). Ich niezdecydowanie może miejscami drażnić, jednak mój fangirlizm w tym przypadku nie pozwala mi na umieszczenie tej pozycji niżej, co tu mówić o kompletnym jej pominięciu. Oglądać, a nuż Harima i Tenma zdobędą kilkoro kolejnych fanów, na co zdecydowanie zasługują.


10. Kuragehime - o Mniszkach i ich życiowych potyczkach z zewnętrznym światem pisałam już całą recenzję, pozwolę sobie jednak wytłumaczyć miejsce na liście. O ile Kuragehime jest genialną komedią, wątek romantyczny zostaje w anime brutalnie ucięty (tak jak zresztą cała seria). Mimo wszystko, to w dalszym ciągu jedna z moich ulubionych serii w ogóle, nie pozostaje mi więc nic innego, jak tylko polecić seans, oraz zabranie się za wciąż publikowaną mangę.





Grafik
W każdy piątek - top 10/krótsza notka.
Pierwsza niedziela każdego miesiąca - recenzja.
Co półtora miesiąca - półmetek/podsumowanie sezonu.
Co dwa miesiące - dłuższy felieton/poradnik cosplayowy/apdejt kolekcji.
Następny PostNowszy post Poprzedni postStarszy post Strona główna

0 komentarze:

Prześlij komentarz